bexa, jak to ona (i jak czasem), przyszła trochę wcześniej.
I dobrze, bo chociaż do przypisanej jej 16:40 dobrych kilkanaście minut, przed gabinetem już tylko dwóch pacjentów.
Po kwadransie pojawia się jeszcze jedna pacjentka.
Twoja kolej, bexo.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry.
Spojrzenie na zegar.
– Jest ktoś jeszcze w poczekalni?
– Jedna pacjentka.
– Pacjentka?
Rzut oka na karty leżące na stole.
– Nie pacjent?
– Nie. Ale jedna.
– Słucham panią.
– Przyniosłam opinię specjalisty lemonologa i wyniki bexografii, na którą skierował mnie pański poprzednik.
– Skierował panią? Ale po co?
– Chodziło o wyjaśnienie tego i ewentualne stwierdzenie tamtego.
– Tak pani myśli?
Spróbuj tylko powiedzieć, co myślisz, bexo. Bądź rozsądna, nie nabierz się na to, nie popłyń.
Odpowiedz krótko, na temat – najlepiej nie wiadomo jaki.
Odpowiedz krótko, na temat – najlepiej nie wiadomo jaki.
– O tym była mowa.
– Zbadam panią.
Mówią, że nawet do zdiagnozowania depresji specjaliście wystarczy rzut oka i dziesięć sekund.
Ale rzut oka na pacjenta – taki, zdaje się, jest warunek.
I oto teraz ten rzut ma nastąpić! Posłusznie – wręcz gorliwie, z zapałem, który chyba służy udowodnieniu,
że jako pacjentka nie popadłam w rutynę – prezentuję odruchy.
że jako pacjentka nie popadłam w rutynę – prezentuję odruchy.
Łatwe to nie jest, ale nie łatwo ma być przecież, tylko merytorycznie, kompetentnie i zgodnie z procedurami.
Z ulgą jednak stwierdzam, że wybrany został wariant skrócony badania.
Więc poczynam sobie nadzwyczaj śmiało – odmawiam zdjęcia butów. Musiałabym je potem wkładać przez 15 minut, a, mówiąc najzwięźlej, co mam patologiczne, mam i tak, oraz po wszystkim innym widać, na ile i że do imentu. Zdiagnozowano mnie zaś – już wtedy niewątpliwie – wiele lat temu.
Więc poczynam sobie nadzwyczaj śmiało – odmawiam zdjęcia butów. Musiałabym je potem wkładać przez 15 minut, a, mówiąc najzwięźlej, co mam patologiczne, mam i tak, oraz po wszystkim innym widać, na ile i że do imentu. Zdiagnozowano mnie zaś – już wtedy niewątpliwie – wiele lat temu.
Potwierdzając diagnozę co jakiś czas w miarę postępu medycyny.
– Teraz muszę to wszystko zapisać.
Pisanie trwa, czas mija, wizyta zaraz dobiegnie końca.
Rozumiem, oczywiście. Ale nawet gdybym nie rozumiała, i tak nie zapytam, dlaczego lekarz nie wyjął
mojej karty z szarej koperty, która leży na stole i do której dołożył przyniesione przeze mnie wyniki, a wypełnia rubryki wniosku rentowego.
I zwłaszcza nie zapytam, dlaczego nie jest to mój wniosek.
Gwoli sprawiedliwości, ścisłości i prawdy historycznej: wszystko, co było dla mnie najważniejsze, rozegrało się
jednak i nastąpiło, w ciągu 87 sekund już po moim wyjściu z gabinetu, w przestrzeni publicznej między rejestracją (pardon, Centrum Obsługi Pacjenta) a olbrzymią donicą pełną nieprzyjemnie sztucznej zieleni.
Dostałam skierowanie – na cito, proszę sobie wyobrazić – do lekarza tej samej specjalności, który jako jedyny wykonuje określone zabiegi i który – rejestratorki bardzo się dziwiły, ale ponieważ na skierowaniu widniało również konkretne nazwisko, dopytały gdzie należało i ustaliły – zacznie przyjmować w przychodni dopiero za parę miesięcy. Na razie działa, owszem, ale wyłącznie na oddziale szpitalnym. Na który musiałabym najpierw trafić, ale nie trafię,
bo wskazań do hospitalizacji brak. Do zabiegu są, ale zabieg można wykonać w warunkach ambulatoryjnych.
Czy raczej – można będzie, za kilka miesięcy. Jeśli nie zmienią się plany organizacyjne i re-, jeśli przychodnia będzie istnieć, jeśli... Nie wiadomo, więc, co oczywiste, na razie nie prowadzi się zapisów.
I ciąg jeszcze dalszy też nastąpi: mam zadzwonić i dowiedzieć się, co w zaistniałej sytuacji powinnam zrobić
i co może mi zaoferować medycyna. Czy raczej służba zdrowia.
Nie obawiajcie się zatem, Drodzy Czytelnicy, że odwrócę się na pięcie i pójdę sobie gdzie indziej, a o tym, co mnie tam spotka, znowu napiszę w jakimś bexapoście.
Gwoli sprawiedliwości, ścisłości i prawdy historycznej: wszystko, co było dla mnie najważniejsze, rozegrało się
jednak i nastąpiło, w ciągu 87 sekund już po moim wyjściu z gabinetu, w przestrzeni publicznej między rejestracją (pardon, Centrum Obsługi Pacjenta) a olbrzymią donicą pełną nieprzyjemnie sztucznej zieleni.
Dostałam skierowanie – na cito, proszę sobie wyobrazić – do lekarza tej samej specjalności, który jako jedyny wykonuje określone zabiegi i który – rejestratorki bardzo się dziwiły, ale ponieważ na skierowaniu widniało również konkretne nazwisko, dopytały gdzie należało i ustaliły – zacznie przyjmować w przychodni dopiero za parę miesięcy. Na razie działa, owszem, ale wyłącznie na oddziale szpitalnym. Na który musiałabym najpierw trafić, ale nie trafię,
bo wskazań do hospitalizacji brak. Do zabiegu są, ale zabieg można wykonać w warunkach ambulatoryjnych.
Czy raczej – można będzie, za kilka miesięcy. Jeśli nie zmienią się plany organizacyjne i re-, jeśli przychodnia będzie istnieć, jeśli... Nie wiadomo, więc, co oczywiste, na razie nie prowadzi się zapisów.
I ciąg jeszcze dalszy też nastąpi: mam zadzwonić i dowiedzieć się, co w zaistniałej sytuacji powinnam zrobić
i co może mi zaoferować medycyna. Czy raczej służba zdrowia.
Nie obawiajcie się zatem, Drodzy Czytelnicy, że odwrócę się na pięcie i pójdę sobie gdzie indziej, a o tym, co mnie tam spotka, znowu napiszę w jakimś bexapoście.
tak to z naszą służbą zdrowia jest ...-:(
OdpowiedzUsuń..........'
http://www.youtube.com/watch?v=LS5cokIBl7Y&feature=related
..... daty bez przesądów :)
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=RkCrFHTbej8&feature=related
Bo to, Majko, teraz ani służba, ani zdrowia, jak mawia bexa?
OdpowiedzUsuń..., no i leśnym słownikiem - noooo komentate...-:(
OdpowiedzUsuń