Ale
dwa jajka,
szklankę mleka, zimnego lub letniego,
pięć – sześć łyżek mąki (stołowych, czubatych),
trzy łyżki stołowe cukru pudru (albo – chętnie – mniej),
ćwierć kostki masła (trochę trzeba stopić; reszty użyć do smażenia),
szczyptę soli
(cynamon – to chyba oczywiste?)
i, ewentualnie, kilkanaście rodzynków,
na pewno znajdzie w swojej szafce kuchennej i lodówce każda gospodyni.
I każdy gospodarz.
bexa nie w lodówce co prawda, ale też znajdzie.
Gdybyż jeszcze znalazła patelnię...
Starsza napomknęła w komentarzu o naleśniku, bexa się rozmarzyła, chociaż chodziło o szarlotkowy zakalec,
z południa Polski, a zaraz potem również z okolic Garwolina, donieśli tymczasem, synchronicznie,
że usmażyli oraz jedli, i oto skutek.
z południa Polski, a zaraz potem również z okolic Garwolina, donieśli tymczasem, synchronicznie,
że usmażyli oraz jedli, i oto skutek.
Przepis jednak nie na naleśniki, a na Kaiserschmarren – omlet w kawałkach.
Cesarski, a jakże.
Chociaż ani trochę nie napoleoński.
Dawno temu raz-dwa-trzy smażyła go Michaela, mistrzyni nie lada.
Wszelako jest to danie nadzwyczaj wdzięczne w przyrządzaniu, i zawsze się udające, nawet kucharzom niewprawnym, niesprawnym, niepełnosprawnym, od święta & siedmiu boleści, zamyślającym się w trakcie albo zaczytującym.
Najpierw należy oddzielić żółtka od białek.
Żółtka rozkłócić (uwaga, nie obowiązuje wymyślona dla innych omletów zasada, że trzeba to zrobić siedemnastoma energicznymi ruchami ręki uzbrojonej w widelec), dodać mleko, potem mąkę, czubatą łyżkę cukru pudru,
sól i roztopione masło, bardzo dokładnie wymieszać.
sól i roztopione masło, bardzo dokładnie wymieszać.
Wrzucić ewentualne rodzynki.
Ubić pianę na sztywno, dodać do wymieszanego opisanego wyżej, znów wymieszać, ale krótko i delikatnie.
Wylać na patelnię.
Dużą. Przedtem rozgrzać na niej masło.
Smażyć na wolnym ogniu.
Gdy spód zetnie się i zrumieni, dwoma widelcami lub drewnianymi łopatkami porozrywać omlet na kawałki.
Po czym przewrócić je na drugą stronę, dosmażyć.
Przełożyć na talerz, posypać pozostałym cukrem pudrem (i cynamonem).I przynajmniej przez chwilę niczego więcej nie chcieć. Ani nie potrzebować.
Jeżeli chodzi o Napoleona i omlet, to nie ma armat - a gdzie patelnia? Może garnek stalowy z grubym dnem się nada?
OdpowiedzUsuńSmacznego!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńha :), miałam kiedyś nowe doświadczenie na biwaku.Grupka koleżeństwa dogadała wcześniej, co i kto z wiktuałów i sprzętów weźmie. Ktoś nie zdążył posmażyć w domu kotletów, to przywiózł mięsko mielone, ale surowe, ktoś inny zobowiązał się do przywiezienia patelni, ale zapomniał. Garnka też nie mieliśmy, ale chłopcy przytaszczyli z pola płaskiego otoczaka, a ten rozgrzany w ognisku był patelnią zastępczą :) Smak kotletów przemilczę :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak Ci to powiedzieć, Kneziu:
OdpowiedzUsuńgarnki wracają dopiero w sobotę.
Chyba że się pomylą pudła?
To by nie było źle nawet, wrócą płyty.
Watro, pyszne są te kawałki kajzera, naprawdę.
Majko, gdzieś kiedyś mignął mi przepis na bodaj
kotlety właśnie, przyrządzane na rurze wydechowej.
Oraz, całkiem niedawno, na łososia na parze -
w charakterze źródła tejże wystąpiła zmywarka.
Mówcie co chcecie, brzmi mniamniuśnie :D
OdpowiedzUsuńFakt, jak dojdą płyty to fajnie, ale na płycie się nie da omletu raczej ;-)
JEST mniamuśne :D!
OdpowiedzUsuń