Starszy pan rzadko wychodzi z domu.
Bo trudno mu zejść po schodach i trudno chodzić po ścieżce coraz bardziej zarastającej trawą.
Kiedyś tak nie zarastała. Chodziło nią wtedy więcej osób i chętniej biegał po niej pies.
Teraz pies woli inny szlak. Do furtki nie biega już tak często.
Jakby doszedł do wniosku, że nie warto obszczekiwać każdego samochodu, który przejeżdża szosą.
Jakby doszedł do wniosku, że nie warto obszczekiwać każdego samochodu, który przejeżdża szosą.
Kiedyś tych samochodów przejeżdżało o wiele mniej. A pies był zupełnie młodym psem.
Ale wróćmy do jego pana.
Wyszedł, bo zobaczył przez okno, że przed bramą coś się dzieje.
Nie powodowała nim ciekawość. I tak wiedział, że na zlecenie gminy, rozwijającej się bardzo prężnie i przyjaznej inwestorom (chyba dwa lata temu zdobyła nawet tytuł potwierdzający to oficjalnie?), jakaś firma od paru dni buduje pobocze.
Zresztą, sama ciekawość nie wystarczyłaby, żeby go skłonić do wyjścia.
Ale wyszedł. Zszedł po schodach i wolno, ostrożnie, przeszedł pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt metrów, do bramy.
Pies cały czas mu towarzyszył.
Żeby nie wyprzedzać pana, co kilka kroków podskakiwał. Albo zaczynał biegać w kółko, goniąc własny ogon.
Żeby nie wyprzedzać pana, co kilka kroków podskakiwał. Albo zaczynał biegać w kółko, goniąc własny ogon.
Za bramą – ileż było do obszczekiwania.
Wielka ciężarówka. Druga, trochę mniejsza. Koparka. Walec. Dwunastu mężczyzn z łopatami, w roboczych ubraniach. I dwóch bez łopat, w odblaskowych kamizelkach.
- Panowie!
- Co takiego?
- Panowie układacie te krawężniki. A jak ułożycie, to da się wjechać?
- No jasne. No chyba, że się da! Pewnie! Co by się miało nie dać!
- Ale na pewno?
- Na pewno.
- Na pewno da się wjechać?
- Przecież byśmy nie robili, żeby się nie dało.
- Bo ja to nie będę wjeżdżał, ale dzisiaj wnuczka ma przyjechać samochodem i czy na pewno...?
- Na pewno.
- Bo jak nie, to zadzwonię i odwołam.
- Nie trzeba odwoływać, da się wjechać. Spokojna głowa.
- To dobrze, bo pomyślałem...
- Jasne. Nie będzie problemu.
Starszy pan wrócił do domu. Pies razem z nim.
Wnuczka przyjechała kilkanaście minut przed 16:00.
Całe szczęście, że przed. I że samochodem.
Bo dzięki temu, jeżdżąc od jednej ciężarówki do drugiej, od walca do rozjazdu przy dawnej spółdzielni,
od rozjazdu do koparki i od koparki znów do rozjazdu, znalazła majstra, któremu wytłumaczyła, że chciałaby wjechać „na posesję”, że wcześniej dzwoniła, upewniła się, że będzie można, że miało być w porządku...
Całe szczęście, że przed. I że samochodem.
Bo dzięki temu, jeżdżąc od jednej ciężarówki do drugiej, od walca do rozjazdu przy dawnej spółdzielni,
od rozjazdu do koparki i od koparki znów do rozjazdu, znalazła majstra, któremu wytłumaczyła, że chciałaby wjechać „na posesję”, że wcześniej dzwoniła, upewniła się, że będzie można, że miało być w porządku...
- A co, nie da się wjechać?
- Tego krawężnika jest ze trzydzieści centymetrów. Na odcinku trzystu pięćdziesięciu metrów. Nigdzie nie ma wjazdu. Zresztą, podjechać od innej strony i tak pan widzi, że nie można, wszędzie ogrodzone. Ciężarówką pewnie by się dało, nawet tą mniejszą. Ale samochodem na taki krawężnik? Nie ma mowy! Ludzie się zdziwią, jak wrócą z pracy. Bo to przecież dzisiaj wszystko układane?
- No to ja zawołam robotników.
Zawołał, przez komórkę. Czterech mężczyzn z łopatami. W dżinsach, koszulach z krótkimi rękawami. W normalnych ubraniach, nie roboczych.
Już zdążyli się przebrać, już szli do domu, ale jeszcze nasypali ziemi. Po narzuceniu każdej łopaty pytali, czy wystarczy – dopóki dla wszystkich nie było jasne, że więcej nie trzeba. Że warstwa ziemi sięga prawie do wysokości krawężnika i że, jak trochę się ją ubije, spokojnie da się po niej przejechać do wjazdu.
Przez pobocze, które przecież zaraz będzie.
Może nawet pojutrze?
każdy sposób jest dobry
OdpowiedzUsuń