niedziela, 16 grudnia 2012

z cudzego dziennika wspólnej podróży

(…)
Podróż nasza jest wspólna.
W czasie wspólnych podróży rozmawia się przecież.
Wymienia się uwagi choćby o pogodzie
albo o stacjach mijanych w rozpędzie.


Nie brakłoby tematów, bo łączy nas wiele.
Ta sama gwiazda trzyma nas w zasięgu.
Rzucamy cienie na tych samych prawach.
Próbujemy coś wiedzieć, każde na swój sposób,
a to, czego nie wiemy, to też podobieństwo.
Objaśnię, jak potrafię, tylko zapytajcie:
co to takiego oglądać oczami,
po co serce mi bije
i czemu moje ciało nie zakorzenione.
(…)
(Wisława Szymborska, Milczenie roślin)

poeta pamięta (ale może się mylić)

Po 13 XII 1981 roku chyba nie było bardziej popularnego wiersza niż ten, napisany prawie trzydzieści lat wcześniej.

Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się kłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze dzień jeden przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
(Czesław Miłosz, Który skrzywdziłeś)

sobota, 15 grudnia 2012

Newtown, 12/14/12


Pluskwą jestem i przyznaję z całą pokorą, że nie rozumiem, dlaczego świat jest tak, a nie inaczej urządzony. Człowiek niby sam sobie winien: dano mu raj na ziemi, a on zapragnął wolności i wykradł ogień z niebios, wiedząc z góry, ze ściąga na siebie nieszczęście, zatem nie warto go żałować! O, mój nędzny, ziemski, euklidesowy rozum mówi mi tylko to, że na ziemi jest cierpienie, ze winnych nie ma i że wszystko wypływa logicznie jedno z drugiego, wszystko płynie i wszystko równoważy
ale to tylko euklidesowe głupstwa, przecie znam to już i nie mogę się zgodzić, by według tego żyć! Co mi z tego, ze nie ma winnych i ze wszystko wynika z siebie logicznie, że wiem o tym domagam się odwetu, bo w przeciwnym razie niszczę siebie.
I domagam się odwetu nie gdzieś tam, kiedyś, w wieczności, ale tu, na ziemi, muszę to koniecznie sam zobaczyć. Wierzyłem,
więc chcę sam zobaczyć, a gdybym przedtem umarł, to niech mnie wskrzeszą, bo jeżeli to wszystko odbędzie się beze mnie, poczuję się zbyt skrzywdzony. Nie po to cierpiałem, żeby moje cierpienie i występki, i ja sam, służyły jako nawóz do użyźniania jakiejś przyszłej harmonii. Chcę zobaczyć na własne oczy, jak trwożliwa łania uśnie spokojnie obok drapieżnego lwa,
a zamordowany wstanie i uściśnie mordercę. Chcę być tu, gdy wszyscy dowiedzą się naraz, po co to wszystko tak było.
Na tym pragnieniu opierają się wszystkie religie, a ja wierzę.
Ale dzieci, co ja z nimi wówczas pocznę? Oto pytanie, którego nie mogę rozstrzygnąć. Setny raz powtarzam pytań jest wiele, lecz wziąłem tylko sprawę dzieci, ponieważ ten przykład najlepiej wyjaśnia, co chcę powiedzieć. Słuchaj, jeżeli wszyscy powinni cierpieć, aby cierpieniem okupić wieczną harmonię, to co tu robią dzieci, powiedz mi, proszę? Zupełnie nie mogę zrozumieć, czemu one mają cierpieć i dlaczego mają cierpieniem okupić harmonię? Dlaczego one też stały się mierzwą do użyźniania jakiejś przyszłej harmonii? Rozumiem, ze ludzie mogą być solidarni w grzechu, rozumiem solidarność w odwecie, ale przecież dzieci nie mogą być z nami solidarne w grzechu, a jeżeli jest prawdą, że i one muszą odpowiadać za grzechy swoich ojców,
to ta prawda jest nie z tego świata i dla mnie niepojęta. Może wprawdzie jakiś dowcipniś utrzymywać, że dziecko także kiedyś dorośnie i zdąży grzeszyć, a więc i ono powinno być karane, ale przecież tamten dzieciak nie dorósł, zaszczuto go psami,
gdy miał osiem lat. O, Alosza, ja nie bluźnię!
Wyobrażam sobie doskonale, jaki dreszcz powszechnej radości przeniknie cały wszechświat, gdy wszystko na niebie i na ziemi zleje się w jeden pochwalny hymn i wszystko, co żyło i żyje, zawoła: „Sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, Panie, bo objawiłeś nam wreszcie drogi Twoje!”. A kiedy matka zamordowanego dziecka uściśnie mordercę i wszyscy troje zawołają ze łzami: „Sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, o Panie”, wówczas nastąpi korona poznania i wszystko się wyjaśni. I w tym właśnie sęk,
ja takiego rozwiązania przyjąć nie mogę. Dopóki jeszcze żyję na ziemi, sprzeciwiam się temu. Widzisz, Alosza, może się istotnie tak zdarzyć, że kiedy sam dożyję tej chwili, albo zmartwychwstanę, żeby ją zobaczyć, to może i ja zawołam, patrząc na matkę, 
ściskającą kata jej dziecka: „Sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, o Panie”, ale ja nie chcę wtedy wołać. Póki jeszcze czas, odsuwam się, a więc rezygnuję całkowicie z najwyższej harmonii. 

(Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow. Przełożył Aleksander Wat)

piątek, 14 grudnia 2012